Cały pomysł gdzieś się tlił w środku od dzieciństwa. Pomysł
na życie czy raczej marzenie o sposobie na życie. Tylko, że takie marzenia ma
wielu z nas a realizują je nieliczni. Dość długo siedziało we mnie przekonanie, że i ja będę
jedną z tych osób co marzą sobie do końca życia. Ciągle na coś brakowało i nadal
brakuje pieniędzy a niestety świat jest okrutny i bez pieniędzy nie pozwala
żyć. To już nie te czasy, że można było zbudować chatkę pod lasem lub w lesie,
i żyć z tego co matka natura dała. Teraz są urzędy, ZUS-y i inne „przyjemności” czyhające na marzycieli
J
Zatem zaczęło się niewinnie, od nudy. Siedząc po pracy w
dużym mieście, niespecjalnie zainteresowana miastem, pubami, imprezami i tego
typu rozrywkami, postanowiłam dla zabicia nudy coś robić. Malowanie i rysowanie
troszkę mi się znudziło i zaczęłam szperać w Internecie. Decoupage – to było to, co mi
się na pierwszy rzut oka spodobało i wciągnęło mnie na tyle, że zaczęłam się
sama uczyć z opisów jakie znalazłam w necie. Po pierwszych próbach mniej czy
bardziej udanych zaczęłam robić bombki na choinkę dla znajomych bliższych i
dalszych, dla rodziny i tak dalej i tak dalej. Niby to nic twórczego (w
porównaniu z grafiką czy malarstwem) a jednak przyniosło mi to dużo
przyjemności. Skoro coś sprawia frajdę, czemu tego dalej nie robić? Pierwszy rok, drugi rok, trzeci.
moje pierwsze bombki....
No i to był początek myślenia, że skoro wszyscy, którzy
mieli okazję oglądać moje prace, są pozytywnie nastawieni, niektórzy wręcz
zachwyceni, Skoro wszystkim się podoba, to może jednak z tego dałoby się kiedyś, jakoś żyć? No ale od bombek
do całej reszty była jeszcze długa droga….. a po drodze doszedł jeszcze ktoś
kto pomaga nie tylko psychicznie J
Moja Perła...
Teraz kiedy mamy już wymarzony dom daleko za wsią, dwa
kiciusie przeflancowane skutecznie z miasta, motyle, żurawie, pliszki, zające, lisy,
borsuki, sarny, bobry…. I szerszenie, brrr, to w zasadzie jedyne czego jeszcze
potrzebujemy to móc żyć na tej wsi i pracować, i jak najrzadziej wyjeżdżać do
miasta. Moja Perła żyje już tutaj od
roku. Ja dopiero przygotowuję się do „powrotu” i nie mogę się już doczekać.
Pomysły roją mi się w głowie i wiem, że nawet jeśli będzie ciężko zacząć, to
damy radę. Nie ma planu B.
Zima w domu - motyl karmiony przez nas wodą z cukrem...:)